Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ II.

Weszli na podobny do fortu dworzec kolejowy, czerniejący w ciemnościach nocy. — Światła elektryczne połyskiwały na magazynach, w których ześrodkowywał się cały olbrzymi północny handel zbożem.
— To jest dzieło szatana — rzekł Lama, wzdrygając się na widok głuchej ciemności, szyn lśniących na podmurowaniach między platformami i labiryntu rusztowań, wznoszących się w górę. Stał w olbrzymiej hali z kamienia, przez którą zda się, przeleciał oddech śmierci, — nad ciałami podróżnych z trzeciej klasy, którzy kupiwszy bilety leżeli w poczekalniach, pogrążeni w głębokim śnie. Wszystkie godziny doby mają dla ludzi Wschodu jednakową wartość, stąd też nie krępują się niemi bynajmniej.
— Tutaj oto przyjadą ogniste wozy. Tam za oknem stoi człowiek, — tu Kim wskazał na kasę, — który ci da papier na przejazd do Umbalii.
— Ależ my jedziemy do Benares, — przerwał żywo Lama.
— Wszystko jedno. Benares będzie potem. Prędzej! Spiesz się, bo już nadjeżdża!
— Masz tu moją sakiewkę!
Lama nie oswojony z koleją tak, jak mu się to zdawało, drgnął na widok wpadającego z hukiem pociągu. Śpiący zerwali się, a dworzec napełnił się krzykiem, hałasem i nawoływaniami przekupniów, roznoszących wodę i słodycze, okrzykami poli-