Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

z poza gór. Siedź-że przecie. Niedługo będziemy już w Umballi.
— Ale rzeka, rzeka mego zbawienia?
— A potem, gdy będziesz chciał, pójdziemy piechotą szukać tej rzeki. Tak, że nie przeoczymy niczego, nawet najmniejszego strumyka w polu.
— Ale ty również szukasz czegoś?
Lama, uradowany, że pamięć tak dobrze mu dopisała, usiadł wyprostowany.
— Tak, — odrzekł Kim wesoło, żując liście i ciesząc się widokiem ludzi z wielkiego, przyjaźnie do nich odnoszącego się świata.
— Miał to być byk — Czerwony Byk, który ma tobie przyjść z pomocą — i zanieść cię dokąd?.. Nie pamiętam już tego. Czerwony Byk na zielonem polu, czy nie tak?
— Nie. Nie ma mnie nigdzie zanieść, — odparł Kim. — Opowiedziałem ci tylko zmyśloną bajkę.
— Cóż to znowu? — zawołała żona rolnika, pochylając się naprzód, aż bransolety zadzwoniły jej na ręku. — Plotą obaj jak we śnie, czy co? Czerwony Byk na zielonem polu, który ma cię zanieść do nieba... czy gdzie tam?... Czy to jakie widzenie, czy też może który z nich umie przepowiadać? Koło miasta Jullundur mamy w naszej wsi Czerwonego Byka, który pasie się na naszych najbardziej zielonych polach.
— Daj babie plotkę, a ptakowi listek i nitkę, a oboje zrobią z tego na poczekaniu cudowną historję, — wtrącił Sikh. — Przecież wszyscy świątobliwi ludzie mają sny i widzenia, a ich uczniowie przez obcowanie uczą się od nich tego samego.
— Więc Czerwony Byk na zielonem polu, czy tak? — powtórzył Lama. — Może w poprzedniem życiu