Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jednego dnia, — zaczął Kim uradowany zajęciem, jakie obudził, — mam zostać wielkim człowiekiem przy pomocy Czerwonego Byka na zielonem polu, lecz przedtem mają przyjść dwaj ludzie, którzy to wszystko przygotują.
— Tak jest. W ten sposób zaczyna się zawsze każda wizja. Naprzód są głębokie ciemności, które zaczynają się powoli rozjaśniać. Potem zjawia się ktoś z miotłą, który przygotowuje miejsce dla zjawiska. Potem dopiero zaczyna się samo zjawisko. Powiedziałeś więc, że mają być dwaj ludzie; czy tak? Otóż słońce opuszczając dom Byka, wstępuje w dom Bliźniąt. Stąd pochodzą dwaj ludzie przepowiedni. Zaraz się o tem przekonamy. Podaj mi gałąź, chłopcze!
Kapłan zmarszczył brwi, zaczął coś rysować na piasku, poczem zacierał rysunek i kreślił na nowo jakieś tajemnicze znaki, ku zdumieniu wszystkich, wyjąwszy Lamę, który wiedziony poczuciem delikatności, nie wtrącał się do tego. Po jakimś czasie Kapłan, mrucząc coś, odrzucił gałązkę na bok.
— Hm. Oto, co mówią gwiazdy: „W przeciągu trzech dni przyjdą dwaj ludzie, którzy przygotują wszystko. Po nich zjawi się Byk, ale znak jaki jest nad nim, jest znakiem wojny i zbrojnych ludzi“.
— Rzeczywiście, w pociągu był jeden Sikh z pułku Loodhiana, gdyśmy jechali koleją z Lahory, — wyrwała się naiwnie żona rolnika.
— St! Dużo zbrojnych ludzi, całe setki. Cóż ty wspólnego możesz mieć z wojną? — zapytał Kima Kapłan. — Znak twój jest krwawym i gniewnym znakiem wojny, która zacznie się niebawem.
— Zgoła nic wspólnego, — odparł Lama z całą powagą za Kima. — Szukamy obaj tylko spokoju i naszej Rzeki.