osiem tysięcy czerwonych kaftanów. Ściągną ich od Pinti i od Peshawur. To jest pewne.
— Ten chłopak nasłuchał się jakichś plotek na targu, — rzekł Kapłan.
— Gdzież tam! Nie odstępował mnie ani na chwilę, — odparł Lama. — Skąd on to może wiedzieć, Przecie ja o tem nic nie słyszałem.
— Chytry kuglarz będzie z niego po śmierci tego starca — mruknął Kapłan do Wójta. — Wymyślił sobie widać coś na własną rękę.
— Daj mi jakiś dowód na to, co mówisz — zawołał nagle głośno stary żołnierz. — Gdyby miała być wojna, moi synowie byliby mi o tem donieśli.
— Gdy wszystko będzie gotowe, twoi synowie dowiedzą się o niej z pewnością. Daleko stąd do człowieka, w którego rękach znajduje się to wszystko — aż do twoich synów.
Kim zapalił się do tej zamaskowanej gry, przypomniało mu to bowiem jego dawne zabawy w okolicy poczty, kiedy dla zdobycia kilku pensów udawał że wie więcej, niż wiedział w istocie. Teraz jednak chodziło o coś więcej — o wywołanie zainteresowania i nacieszenie się niem. Nabrał więc tchu i mówił dalej.
— Powiedzcie mi, czy może ktoś, jakaś osoba podrzędna dać rozkaz wymarszu dla ośmiu tysięcy czerwonych kaftanów — i to z armatami?
— Nie — brzmiała odpowiedź wojskowego, który ciągle rozmawiał z Kimem, jak z sobie równym.
— A czy wiesz kto wydaje rozkazy?
— Widziałem go.
— Jak dawno?
— Widziałem go jeszcze wtedy, gdy był pomocnikiem „topkhana“ (dowódcy artylerji).
Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.