Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dajcie swemu kapłanowi młode cielę, a jeśli twoi bogowie przestaną się gniewać po skrusze, — „krowa będzie dawała mleko za miesiąc“.
— Mistrzowski z ciebie żebrak — mruknął doń zadowolony Kapłan. Nawet czterdziestoletni rozum nie mógłby nic lepszego wymyśleć. Musiałeś z pewnością wzbogacić tego starca?
— Trochę mąki, trochę masła i garść „kardamum“ — odparł Kim, czewieniąc się z pochwały, — ale zawsze jeszcze nieufnie, — czyż można się tem wzbogacić? A on, jak widzisz, jest szalony. Ale i tak korzystam w niejednem poznając to i owo.
Wiedział on o czem „fakirzy“ przy bramie Taksali lubili ze sobą rozmawiać i naśladował brzydkie obyczaje ich rozwiązłych uczniów.
— Więc jego Szukanie jest prawdą, czy też płaszczykiem do pokrycia innych celów?
Taki pomysł starczy już za pieniądze.
— On jest szalony od dłuższego już czasu. Nic się w tem więcej nie kryje.
Tu stary żołnierz przeszedł kołysząc się na nogach i zapytał, czy Kim przyjmie jego zaproszenie na noc. Kapłan namawiał go, żeby usłuchał zaproszenia, ale twierdził, że zaszczyt ugoszczenia Lamy należy do świątyni — na co Lama uśmiechnął się. Kim obserwował ich obu uważnie i doszedł do własnych wniosków.
— Gdzie są pieniądze? — szepnął, odprowadziwszy starca na bok, w ciemności.
— Na moich piersiach. Gdzieżby mogły być?
— Daj mi je. Daj mi je szybko i nie bój się.
— Ale na co? Tu nie trzeba kupować biletu.
— Jestem twoim „chelą“, czy nie? Czy nie troszczę się o twoje stare nogi w podróży? Daj mi pieniądze, a zwrócę ci je jutro rano.