podpierali się kijami z trzciny cukrowej, i ciągnęli za sobą niezgrabne, blaszane zabawki: lokomotywy, które sprzedają za pół pensa, lub z tandetnych tanich lusterek świecili starszym w oczy. Widziało się odrazu, co kto z nich nakupił. Wystarczyło porównać bronzowe ramiona kobiet jedno z drugiem, by poznać, która z nich sprawiła sobie nowe bransolety z matowego szkła, importowane przez handlarzy z Północnego Zachodu. Świętujący szli wolno, nawołując się wzajemnie i zatrzymując, aby się wytargować z handlarzami słodyczy, albo pomodlić przed jednym z przydrożnych ołtarzy, bądź to hinduskim, bądź muzułmańskim, którym niższe kasty obu tych wyznań oddają równą część z chwalebną bezstronnością. — Jednolita, niebieska linja wznosząc się i opadając, jak grzbiet pełzającej gąsienicy, wynurzyła się ze wzbitego tumanu kurzu i poszła w przeciwną stronę, z piskliwym hałasem. Był to pochód „changarów“, kobiet, które zajmują wszystkie ławki na wszystkich północnych kolejach. Mają płaskie stopy i wydatne biusty, silne członki, noszą błękitne kaftaniki i zarabiają przy robotach ziemnych, śpiesząc tłumnie ku Północy na każdą wieść o zarobku, nie tracąc czasu po drodze. Należą one do kasty, której mężczyznom nie wolno pracować i, szły też rozpychając się łokciami, kołysząc się w biodrach i zadzierając głowy do góry, jak przystało kobietom, na których ciążą tak ważne obowiązki. Nieco dalej wmieszał się do wielkiego pochodu orszak weselny z muzyką i hałasem, siejąc dookoła zapach niezapominajek i jaśminu, silniejszy nawet od dławiącego kurzu. Można było widzieć czerwono-złotą lektykę panny młodej, chwiejącą się wśród tumanów pyłu, podczas gdy przystrojone zielenią koniki drużbów odwracały w bok głowy i wycią-
Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.