Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

gały wiązki siana z przejeżdżającego ładownego wozu. Wówczas Kim, żartując, życzył młodej parze stu synów a żadnej córki, zgodnie ze znanem przysłowiem. Jeszcze bardziej ciekawy i zabawny był widok, gdy wędrowny kuglarz z tresowanemi małpami, albo sapiący, stary niedźwiedź, albo kobieta z koźlemi rogami, przywiązanemi do nóg, tańczyli na linie i wywoływali między końmi popłoch, a między kobietami przenikliwe, przeciągłe okrzyki podziwu.
Lama nie podniósł oczu ani razu. Nie zauważył lichwiarza na pękatym koniku, spieszącego załatwiać swoje przebiegłe interesa; ani wykrzykującego niskiemi głosami oddziału urlopowanych żołnierzy krajowców, idących w szyku bojowym i cieszących się, że są już wolni od munduru, z radością zaczepiając w obelżywy sposób różne czcigodne niewiasty. Nie widział nawet handlarza wody z Gangesu, choć Kim spodziewał się, że mistrz zechce kupić butelkę tego drogocennego płynu. Patrzył z niewzruszonym spokojem w ziemię i szedł obojętnie całemi godzinami, podczas gdy duch jego pracował nieustannie. Ale Kim był w siódmym raju z radości. Główna droga w tem miejscu była podsypana nieco wyżej celem uchronienia jej przed potokami, spływającemi w czasie zimowych deszczów ze stóp sąsiednich gór tak, że szło się nieco wyżej górując nad okolicą, jakby wspaniałym korytarzem, z którego prawej i lewej strony poruszały się całe Indje.
Pięknie wyglądały kilkojarzmowe wozy ze zbożem lub bawełną, wlokące się po okolicznych drogach: można było słyszeć ich osie, skrzypiące na odległość całej mili, jak się zbliżają coraz bardziej, aż wreszcie wśród nawoływań, okrzyków i przekleństw, wóz po wozie gramolił się na po-