przyjechał ze mną także. Uważaj pan, co dalej nastąpiło. Przez wąwozy tego roku, gdy śniegi w górach stopniały — tu drgnął na całem ciele — przybyli dwaj cudzoziemcy, pod pozorem, że będą strzelać gemzy. Mieli ze sobą strzelby, ale przytem takie przyrządy miernicze i kompasy.
— Oho. To już zaczyna być jaśniejsze...
— Radżowie Hilás i Benár przyjęli ich bardzo gościnnie. Tamci dwaj zaczęli im robić wielkie obietnice. Mówili jako wysłannicy pewnego wielkiego Kaisar’a (cara), w którego imieniu przynieśli podarunki. Mówili, że chodzą po górach, dolinach i widzą, że tu naprzykład możnaby urządzić blokhaus, tam znowu zbudować fort. W innem miejscu możnaby trzymać w szachu całą armję, mając w ręku tę oto drogę właśnie, jedną z tych, za których robotę ja sam płaciłem kulisom. — Rząd wie o tem wszystkiem i nic. Natomiast trzej inni radżowie, z którymi rząd nie zawarł dobrze płatnego układu za strzeżenie przesmyków — donieśli naszemu rządowi o złej woli tych radżów z Benár i Hilás. Gdy wszystko zło stało się już — widzi pan, — i gdy ci dwaj cudzoziemcy z przyrządami mierniczemi i kompasami wmówili w pięciu królów tak, że ci uwierzyli, przyrzekło się im, że pewnego dnia wielka armja z Północy spadnie na wąwozy i przesmyki... Pan nie wiesz, co to za głupcy są ci wszyscy górale... Wtedy dopiero dają mi rozkaz: „Hurree Babu jedź na Północ i przekonaj się, co robią ci cudzoziemcy”. Powiadam tedy Sahibowi Creighton: „To niema żadnego sensu, takie szukanie namacalnych dowodów. Zamiast tego, czemu u licha nie dasz pan nieoficjalnego zlecenia jakiemuś dzielnemu człekowi, żeby naprzykład otruł tych obu drabów? Daruje pan to wyrażenie, ale uważam to
Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.
— 116 —