i o zaniku przyzwoitości u starych ludzi. Kim słuchał jej z chciwością swych młodych lat, siedząc zazwyczaj w kuczki, — Lama zaś druzgotał jedną teorją leczenia ciała po drugiej, jakie wytaczał przed nim Hurree Babu.
W południe Babu przerzucił przez ramię swoją skutą skrzynkę z lekarstwami, w jedną rękę ujął swe patentowane paradne trzewiki, w drugą zaś wesoły biało-błękitny parasol i ruszył ku północy w stronę Doon’u, dokąd, jak mówił, wezwany był przez kilku władców małych tamtejszych państewek.
— Pójdziemy dzisiejszego wieczora w chłodniejsze strony, chelo — rzekł Lama. — Ten doktór uprzejmy i uczony w medycynie twierdzi, że ludzie mieszkający na tych niższych wzgórzach są pobożni, szlachetni, oraz że spragnieni są kaznodziei. Hakim twierdzi, że w niedługim czasie możemy się dostać na chłodniejsze powietrze i poczujemy zapach sosen.
— Idziecie więc w góry i to drogą na Kulu? O, wy potrzykroć szczęśliwi! — zawołała stara dama. — Gdybym tak nie dbała o moje gospodarstwo, wzięłabym moją lektykę i... ale to byłoby zbyt bezczelne i moje dobre imię ucierpiałoby na tem. Ho! Ho! Znam ja dobrze tę drogę. Znam każdy jej cal. Traficie wszędzie na uczynność — nie odmawiają tam tego ludziom, którym patrzy dobrze z oczu. Dam rozkaz, żeby was zaopatrzono w prowianty. A może wysłać naprzód służącego? Nie... No to ugotuję wam przynajmniej dobrego jadła na drogę.
— Cóż to za kobieta, ta nasza Sahiba — mówił białobrody Ooryas, gdy głos jej rozległ się donośnie w pokojach, przylegających do kuchni. Nie zapomina nigdy o przyjaciołach, ani o nieprzyja-
Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.
— 123 —