kiego, wciśnięte między skały i wystawione na ciągłe przeciągi, albo też przytulone do ścian wąwozu zasypanego w zimie śniegiem na dziesięć stóp. Mieszkała w nich ludność o cerze blado-zielonej, niechlujna, odziana w kożuchy, o krótkich bosych nogach i twarzach podobnych do Eskimosów, która wychodziła ku nim gromadnie i oddawała im cześć. Mieszkańcy nizin, uprzejmi i łagodni, uważali Lamę za człowieka świętobliwego wśród świętobliwych. Lecz górale czcili w nim czarownika sprzymierzonego ze wszystkiemi złemi mocami Wyznawali oni Buddaizm w skażonej formie, naszpikowanej kultem sił przyrody, fantastycznym jak cała otaczająca ich natura, wypracowanym z takim samym trudem, z jakim uprawiali swe nieurodzajne, jałowe pola. Uznawali jednak władzę, której symbolem był czerwony wielki kapelusz Lamy, klekotający różaniec, oraz cudaczne chińskie jego cytaty i szanowali człowieka chodzącego w tym kapeluszu.
— Widzieliśmy, jak schodziłeś z czarnych grzbietów Eua, — mówił do niego jakiś Betah, racząc ich pewnego wieczora serem, zsiadłem mlekiem i chlebem suchym jak kamień. — Nie chodzimy tamtędy często, chyba, że spędzamy krowy zabłąkane w czasie lata. W tych skałach dmie nieraz nagły wiatr, tak silny, że zrzuca ludzi w dół, chociaż jest najpiękniejsza pogoda. Ale co wy tam sobie robicie z djabła, mieszkającego na Eua!
Powoli, chociaż obolały we wszystkich członkach, oszołomiony od spoglądania w przepaście i z poranionemi stopami od rozpaczliwego wdzierania się po ostrych kamieniach, Kim zaczął znajdować przyjemność w tej podróży, podobnie jak wtedy, gdy po zwycięskim czteromilowym wyścigu
Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.
— 130 —