Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

chałup po odprawieniu pacjentów. Doktór zabierał się wtedy do fajki, a Lama sięgał do tabakierki. Kim zaś przyglądał się małym krówkom na pastwiskach i bujał myślami i wzrokiem po błękitnych przestworzach nieba, rozpostartego między łańcuchami gór. Kiedyindziej znów urządzali te pogawędki w ciemnych lasach, gdy doktór zbierał lecznicze rośliny, a Kim towarzyszył mu w roli ucznia, żądnego wiadomości z botaniki.
— Wie pan, Mister O’Hara, że licho wie, co ja pocznę, jeżeli się natkniemy na tych naszych polujących przyjaciół. Bądź jednak łaskaw zwracać uwagę na mój parasolik, który będzie doskonałą chorągiewką dla naszego porozumienia. Będzie mi to dodawać ciągle otuchy.
Kim spojrzał na tę puszczę zarojoną szczytami gór. — To nie jest mój kraj, Hakimie. Zdaje mi się, że łatwiej by się znalazło pchłę w kudłach niedźwiedzia, niż ich tutaj.
— Och, ja jestem tutaj jak w domu. Niema się z czem śpieszyć. Jeszcze niedawno byli w Leh. Opowiadali, że zeszli z Kara Korum ze swojemi trofeami myśliwskiemi i wszystkiem. Boję się tylko jednego, żeby nie odesłali wszystkich swoich listów i kompromitujących rzeczy z Leh na terytorjum rosyjskie. Rzecz prosta, że będą się starali zajść jak najdalej na Wschód właśnie dlatego, aby dać do zrozumienia, że nie byli nigdy w Zachodnich Prowincjach. Pan nie znasz gór? — zapytał i zaczął rysować na ziemi gałązką. — Patrz pan! Musieli przyjść tutaj przez Srinagar albo Abbottabad. To jest ich najkrótsza droga wzdłuż rzeki, koło Bundżi i Astor. Ale na zachodzie popełnili omyłkę. Idą więc — mówił rysując kreskę z lewej strony ku prawej — idą i idą hen na Wschód, na Leh, (ach, jakże tam zimno!) i wzdłuż

—   132   —