Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

które ci pokazywałem w chacie koło Zieglaur, gdy na dworze padał deszcz.
— I chcieliby, żebyś go im objaśnił.
Oczy Lamy zabłysnęły na widok nowych słuchaczy. — Objaśnianie Najdoskonalszej Drogi jest dobrym uczynkiem. Czy oni wiedzą coś o Indjach, tak jak to wie „strażnik obrazów” w Lahorze?
— Tak, możliwe, że wiedzą cośkolwiek. — Wówczas Lama z całą prostotą dziecka, zaczynającego nową zabawę, podawszy w tył głowę, rozpoczął donośnym głosem wstęp, jakim zwykle wykładający „Boską Prawdę” rozpoczyna swój wykład. Cudzoziemcy, oparci na wysokich kijach, słuchali go z zajęciem. Kim, leżąc na ziemi, obserwował ich twarze oświetlone purpurą zachodzącego słońca i wydłużające się cienie ich postaci. Strój ich był nie angielsk ego kroju, jak również przepaski, które przypominały mu ilustracje z książki widzianej niegdyś w bibljotece szkolnej w St. Xavier p. t. „Przygody młodego przyrodnika w Meksyku”. Istotnie, byli oni bardzo podobni do cudownego pana Sumichrasta z tej powieści i wydawali się być dalecy od tych ludzi „pozbawionych wszelkich skrupułów”, jak ich scharakteryzował przedtem Babu Hurree. Bladzi, niemi kulisi przykucnęli opodal pełni szacunku, a Babu, którego cienki szalik okręcony wkoło szyi powiewał jak chorągiewka na łagodnym wietrze, stał obok, słuchając wykładu z miną zadowolonego aranżera całej tej sytuacji.
— To są właśnie ci obaj, — szepnął Hurree, podczas gdy cudzoziemcy przysłuchiwali się opowiadaniu o wędrówce źdźbła trawy z Piekła do Nieba i z powrotem. — Wszystkie ich książki znajdują się w „kilcie” obitej czerwoną ceratą. Książki, raporty i mapy — widziałem; i tam też jest list kró-

—   143   —