Creighton, zostali nagle sromotnie zdani na łaskę i niełaskę losu. Jeden z nich, Kim wiedział o tem dobrze, będzie przez jakiś czas kuleć. Przyrzekli złote góry tym królom, a teraz leżą oto gdzieś tam w nocy, nie wiedząc, gdzie się znajdują, ogołoceni z żywności, bez namiotów, bezbronni i bez żadnego przewodnika, wyjąwszy Hurree Babu. Oto sromotny koniec ich „Wielkiej Gry” (Kim dziwił się, komu ci ludzie będą teraz zdawać raport o tem, co zaszło). Ta paniczna przygoda w ciemnościach nie była zasługą ani podstępnych planów Hurree’go, ani też Kima, lecz wynikła w sposób całkiem prosty, ślicznie i nieuchronnie, zupełnie tak samo, jak aresztowanie obu „fakirów”, którzy mieli uprzątnąć Mahbuba.
— Leżą tam teraz bez niczego, i, na Jowisza! przeklęci muszą marznąć! Jestem tutaj ze wszystkiemi ich bagażami. Och, ale się muszą dopiero wściekać! Żal mi tylko tego biednego Babu.
Żal ten był zbyteczny, gdyż jakkolwiek Bengalczyk cierpiał w tej chwili dotkliwe zimno, ale duszę rozpierała mu duma i radość.
O milę u podnoża góry, na skraju jodłowego lasu, dwu nawpół skostniałych ludzi, z których jeden cierpiał chwilami strasznie, czyniło sobie wzajemnie wyrzuty, lżąc niemiłosiernie konającego ze strachu Babu. Pytali go, co mają dalej robić Przedkładał więc im, że powinni być bardziej zadowoleni, że udało im się ujść cało, że kulis o ile nie wrócą, żeby się na nich zemścić, to uciekli bezpowrotnie, że jego radża, oddalony stąd o dziewięćdziesiąt mil, zatem zbyt daleki, aby im móc dać pomoc w ludziach i pieniądzach na drogę do Simli, kazałby ich z pewnością wtrącić do więzienia, gdyby się dowiedział, że znieważyli kapłana.
Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.
— 155 —