— Nie wyciągnąłeś, jak widzę, z tego nauki, chelo — rzekł Lama, kładąc się na rozścielonej derce, zaś Kim zajął się znów przyrządzaniem posiłku. — Uderzenie było tylko cieniem na cieniu. Było złem samo przez się, — moje nogi słabną czegoś szybko w czasie ostatnich dni, — natrafiło na zło we mnie: na gniew, wściekłość i chęć odpłacenia się złem. Wzburzyły one moją krew, poruszyły moje wnętrzności i ogłuszyły mi uszy — mówił — pijąc ceremonjalnie wrzącą herbatę, której filiżankę podał mu właśnie Kim. — Gdybym nie miał w sobie namiętności, to uderzenie byłoby tylko cielesną obrazą dla mnie — zostawiłoby nabrzmienie, albo bliznę, które są tylko złudzeniem. Ale mój duch nie umiał się wyzwolić, bo wzbudził we mnie natychmiast chęć dania rozkazu ludziom ze Spiti, żeby zabili tamtych. Walka z tą chucią rozdarła mi duszę i zmęczyła śmiertelnie. Dopiero gdy zacząłem odmawiać Błogosławieństwa (miał na myśli buddyjskie ewangelje), zdołałem odzyskać spokój. Ale zło, zaszczepione we mnie w tym momencie nieopatrzności, działa jeszcze i będzie trwać aż do końca. Sprawiedliwe jest Koło Życia, nie zmyli się ani na włos! Oto jest nauka, chelo!
— To za wysokie dla mnie — mruknął Kim. — Jestem jeszcze dotąd wściekły i cieszę się, że poturbowałem tego draba.
— Czułem to, śpiąc na twoich kolanach, tam w lesie. Niepokoiło mnie w moich snach, — że zło wrące w twojej duszy przedostawało się do mojej. Ale z drugiej strony — rzekł, opuszczając z ręki różaniec — zdobyłem sobie zasługę, ocaliwszy dwa życia ludzkie — życia tych, co wyrządzili mi krzywdę. A teraz trzeba mi zastanowić się nad Przyczyną Wszechrzeczy. Czuję, że łódź mojej duszy chwieje się.
Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.
— 160 —