wił, przyklękając obok Lamy i usiłując go pocieszyć, nie wiedząc sam co mówi, tak był zaniepokojony. Po chwili wróciła kobieta jeszcze bardziej stanowcza niż przedtem.
— Więc twoi Bogowie nie zdali sie na nic? Sprobuj-że moich. Jestem „Kobieta z Shamlegh“. — Krzyknęła donośnie, aż z krowiarni wyszli jej obaj mężowie i trzech innych ludzi, niosąc „dooli“, prymitywne góralskie nosze, jakich używają zazwyczaj do noszenia chorych i do podróży. — To bydło — rzekła, nie racząc na nich spojrzeć — należy do ciebie, tak długo, jak będziesz ich potrzebował.
— Ależ my nie pójdziemy do Simli. Nie chcemy się spotkać z temi Sahibami — wołał jeden z mężów.
— Oni ci nie uciekną jak tamci, i nie skradną bagażu. Dwaj z nich są słabi. Stańcie-no przy drągach, Sanoo i Taree! — Górale usłuchali natychmiast. — Zniżcie teraz i połóżcie na tem Świętobliwego. Ja tymczasem będę pilnowała we wsi waszych cnotliwych żon, dopóki nie wrócicie.
— A kiedy wrócimy?
— Zapytajcie o to kapłanów i nie nudźcie mnie. Połóżcie worek z jedzeniem przy nogach, to będzie wam mniej ciężko.
— Och, Świętobliwy, wasze Góry są bardziej ludzkie, niż nasze Niziny — zawołał radośnie Kim, gdy Lama słaniając się podchodził do noszów. — Ależ-to prawdziwe królewskie łoże — wygodne i dostojne. A zawdzięczamy je...
— Starej sowie. Tyle mi z twoich błogosławieństw, co i z twojego przekleństwa. Będą cię nieśli, bo ja tak kazałam, nie ty. Podnieście nosze i w drogę. Chodź-no tu, masz pieniądze na drogę? — Zawołała Kima do swej chaty i wyciągnęła z pod łóżka starą zniszczoną angielską kasetkę.
Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.
— 179 —