ko poza sobą, a przed sobą mając równiny rozciągające się w złotym pyle słonecznego światła, odpoczywają stare nosze, na których, jak o tem wiedzą wszystkie Góry, leży chory Lama, który szuka Rzeki dla zbawienia swej duszy. Przychodziło już kilkakrotnie do bójek między ludźmi z różnych wiosek o to, której z nich przypadnie zaszczyt niesienia tych noszów, bo Lama udzielał błogosławieństw, a uczeń jego dawał dobrą zapłatę — trzecią część tego, co płacą zwykle Sahibowie. „Dooli” przebywały dwanaście mil dziennie, jak wskazywały brudne i wytarte końce ich drągów, drogami nieznanemi Sahibom.
Przez wąwóz Nilang w czasie burzy, gdzie spadający śnieg wypełnił każdy fałd sztywnych draperji Lamy i pomiędzy czarne wirchy Raieng, gdzie słyszeli świsty dzikich kozic, wśród chmur, ślizgając się po lodowcach, przyciskając drągi ramieniem i brodą, gdy okrążali okropne zakręty na drodze wykutej pod Bhagirati, podnosząc się na palcach, zbiegając równym truchtem w spadzistą Dolinę Wód, śpiesząc po zamglonych płaszczyznach tej zamkniętej doliny, to wychodząc znów w górę i w górę, aż napotkali huczące wichry na Kedarnath, spoczywając w południe w czarnym cieniu lasów dębowych, i przechodząc wioski w chłodnym czasie świtania, kiedy nawet i pobożni ludzie mogli przez zapomnienie przeklinać pośpiech Świętobliwego, lub przy świetle pochodni, gdy nawet najmniej bojaźliwi myślą, o duchach — „dooli” dotarły wreszcie do ostatniego popasu. Mali górale pocili się w umiarkowanej temperaturze niskich gór Sewalik i stawali koło kapłanów, odbierając błogosławieństwa i zapłatę.
— Zdobyliście sobie zasługę — mówił Lama. — Zasługę tak wielką, że nie zdolni jesteście jej na-
Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.
— 185 —