zakuty słoń żył w przyjaźni z młodym, a przez cały ten czas żelazna obręcz wpijała mu się w ciało.
„Potem, jednego dnia, młody słoń ujrzał, że okowa starego zmniejszyła się do połowy i, zwróciwszy się do niego, rzecze: „Cóż to znaczy?” — „To właśnie mnie martwi”, odrzekł ten, który żył z nim w przyjaźni. Potem ów drugi chwycił swą trąbą za obręcz i w mgnieniu oka zerwał ją, mówiąc: „Oto nadeszła zapowiedziana pora.” Tak to cnotliwy słoń, który czekał cierpliwie i robił dobre uczynki, został wyzwolony w oznaczonym czasie, przez to same cielę, którem się zaopiekował, gdyż Słoniem tym był Ananda, a Cielęciem, które skruszyło okowę, był sam nasz Pan i Zbawiciel...”
Potem, kiwając dobrotliwie głową, i nie wypuszczając wiecznie klekocącego w jego rękach różańca, wskazywał, jak to ów słoń-cielę był wolny od grzechu pychy. Był tak pokorny jak „chela”, który widząc swego mistrza, siedzącego w kurzu u „Bram Nauki”, przeskoczył przez bramę, mimo, że była zamknięta i przycisnął mistrza do swego serca w obecności całego pyszałkowato-brzuchatego miasta. Bogata czekać ich będzie nagroda, takiego mistrza i takiego „chelę”, gdy przyjdzie na nich czas wspólnego wyzwolenia.
Tak wędrował Lama wolno wzdłuż i wszerz, po całych Indjach. Pewna ostrojęzyczna stara kobieta, mieszkająca w domu, leżącym wśród owocowych sadów za Saharunpore, oddawała mu cześć, jako prorokowi, ale nie pozwoliła m mieszkać na piętrze. Dano mu pokój w dziedzińcu, gdzie wysiadywał, obserwowany przez krzykliwe kawki, podczas gdy ona zdejmowała z twarzy
Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.
— 32 —