jakiemuś „Synowi Czaru”, to proszę się dobrze spisać przy tej okazji. A teraz muszę pana pożegnać, kochany mój towarzyszu, i mam nadzieję, że o... że zajdziesz pan jeszcze wysoko.
Hurree Babu cofnął się parę kroków wstecz, zagłębił w ruchliwy tłum ludzi koło dworca i zniknął. Kim westchnął głęboko i sięgnął ręką w zanadrze. Po przez bronzową materję swego kostjumu wyczuł, że ma na piersiach swój niklowany rewolwer i amulet zawieszony na szyi; żebraczy kubek, różaniec i sztylet na upiory (Mr. Lurgan nie zapomniał bowiem niczego w tym komplecie) — wszystko to było na miejscu, jak również i jego podręczna „apteczka” z medykamentami, pudełko z farbami oraz kompas, zaś w starej, znoszonej, spłowiałej sakwie, haftowanej kolcami szczura-jeżatki, znalazł całą swoją jednomiesięczną pensję. Trudno mu było być bogatszym. Kupił sobie słodyczy u jakiegoś hinduskiego handlarza, zawiniętych w rurkę z listka i zajadał je łakomie, póki miejscowy policjant nie kazał mu zejść ze schodów.