Strona:Rudyard Kipling - Kim T2.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

dzie prędko w objęciach matki. Rząd nałożył nam, co prawda, różne podatki, ale daje za to jedną rzecz dobrą: kolej, tę, co łączy ze sobą przyjaciół i tych, co są o siebie niespokojni. Cudowna to rzecz ta kolej.
W parę godzin potem siedzieli już wszyscy w wagonie, w którym przespali upalne godziny dnia. Rolnik zarzucał Kima tysiącznemi pytaniami o życiu i działalności Lamy, na co otrzymał parę ciekawych odpowiedzi, Kim zaś zadowolony, że siedzi w pociągu, patrzył na płaski pejzaż północno-zachodniej połaci kraju i słuchał z lubością gwarnej gadaniny zmieniających się ciągle podróżnych. Sprawa biletów kolejowych i dziurkowania ich przez konduktorów jest nawet za dnia ciężką przeprawą dla ludu wiejskiego w Indjach. Nie mogą pojąć, z jakiej racji czarodziejskie skrawki papieru, za które oni zapłacili, jacyś obcy ludzie mogą potem dziurkować nie wiadomo po co... Na tem tle powstają długie i wściekłe sprzeczki między podróżnymi i kontrolerami w pociągach. Kim, obecny przy kilku takich kłótniach, pośredniczył w nich łagodząco, żeby wykazać Lamie, jaki to on jest mądry. Rolnik patrzył na niego z podziwem. W miejscowości Somna losy zesłały mu jednak coś, nad czem warto się było zastanowić. Do przedziału ich wpadł w chwili, gdy pociąg miał już ruszyć, drobny chudy człeczyna — jakiś Mahratta (kupiec), o ile Kim wnioskować mógł z zakończenia jego mocno ściśniętego turbanu. Twarz miał przeciętą, górna część jego muślinowego ubrania była srodze podarta i jedną nogę miał obandażowaną. Towarzystwu w wagonie opowiedział, że jadąc spadł z wozu na ziemię, i że wóz włóczył go po ziemi i omal go nie zabił. Jechał do Delhi, gdzie miał syna. Kim obserwował go

—   79   —