Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/110

Ta strona została skorygowana.

— I głowę daję, że to musi być prawda! — zapewniał. — Purun Dass zawdy utykał na jedną nogę, którą mu przetrącili rozjuszeni dłużnicy, popaliwszy wpierw jego księgi rachunkowe... Zasię tygrys, o którym mówię, również utyka na jedną nogę, bo ślady jego łap bywają zawsze nierówne.
— Prawda! Prawda! Juści, że to musi być prawda! — przytakiwali sędziwi brodacze, kiwając zgodnie głowami.
— Czy wszystkie twoje opowieści są taką pajęczą gmatwaniną niedorzecznych bredni? — zagadnął ni stąd ni zowąd Mowgli. — Ów tygrys dlatego kuleje, że się urodził kulawy... o czem zresztą wszystkim wiadomo. Tylko dziecko może bajdurzyć, że w tem zwierzęciu, które nigdy nie okazało odwagi większej niż szakal, przemieszkuje dusza lichwiarza.
Buldeo przez chwilę oniemiał ze zdumienia, a wójt rozwarł oczy szeroko.
— Ho! ho! Tuś mi ty, leśne pomiotło! — sarknął Buldeo. — Kiej taki mądrala z ciebie, to lepiejbyś przyniósł jego skórę do Khanhiwara, bo rząd nałożył cenę sto rupij na jego życie! Jeżeli tego nie potrafisz, to nie rozwieraj gęby, gdy mówią starsi.
Mowgli powstał, zabierając się do odejścia. Gdy już nieco się oddalił, krzyknął jeszcze poza siebie:
— Leżałem tu przez caluśki wieczór, przysłuchując się opowiadaniom Buldeo... i zaledwie raz czy dwa razy posłyszałem z ust jego jakieś słówko prawdziwe o tej dżungli, która ciągnie się tuż