Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/119

Ta strona została skorygowana.

Bawoły skręciły teraz na prawo i z trzaskiem poczęły przedzierać się przez zarośla. Ujrzawszy to, inni pastuszkowie, czuwający przy krowach o pół mili opodal, popędzili do wsi co sił w nogach, zwiastując krzykiem, że bawoły się powściekały i uciekły z pastwiska.
Atoli plan Mowgliego był całkiem prosty. Chłopak chciał zatoczyć wielki krąg pod górę, by dostać się na przyczółek wąwozu, potem zapędzić byki wgłąb przesmyku, wskutek czego Shere Khan, zamknięty z dwóch stron, znalazłby się w matni. Wiedział bowiem Mowgli, że ten zwierz kulawy, obżarty przytem i opity do syta, nie będzie mógł walczyć, a tem mniej wgramolić się na jedno ze zboczy wąwozu. Chłopak nie żałował głosu, by dodać zachęty bawołom, zaś Akela, który pozostał daleko ztyłu, poprzestawał na tem, by od czasu do czasu skomleniem popędzić maruderów. Nadłożyli potężny szmat drogi, bo nie chcieli zbliżać się zanadto do wądołu, by nie zbudzić czujności Shere Khana. Po długiem kołowaniu udało się Mowgliemu doprowadzić rozjuszone stado do naczółka wąwozu, kędy stromo wdół zbiegała porosła trawą polana. Z tej wysokości roztaczał się ponad wierzchołkami drzew widok na równinę u stóp dżungli; Mowgli jednak przyglądał się jedynie ścianom wąwozu. Z wielkiem zadowoleniem stwierdził, że wznosiły się niemal prostopadle, a zwisające z nich pnącze i krzewy nie dawały oparcia tygrysowi, któryby chciał stąd się wydostać.