chcesz zanieść skórę do Khankiwary, dostać za nią nagrodę i może raczysz dać mi z tego aż jedną rupję? A ja właśnie rozmyślam, że ta skóra przyda mi się do mego własnego użytku. Hej, mój stary, a weźno sobie stąd precz ten ogień!
— Jak śmiesz odzywać się w ten sposób do pierwszego myśliwca naszej wsi? Gdyby nie traf szczęśliwy i nie głupota twych bawołów, nigdybyś nie upolował tego zwierza. Musiało-ci tygrysisko nażreć się niedawno, boć inaczej byłoby już za siódmą górą i rzeką. Nawet nie umiesz porządnie obedrzeć go ze skóry, żebraku ostatni, a będziesz nauczał mnie, strzelca Buldeo, że mi nie wolno opalać wąsów tygrysa? Ej, Mowgli, zobaczysz, że nie dam ci ani jednej anny w nagrodę, a za to sprawię ci tęgie lanie! Puść tego trupa!
— Na byka, który mnie wykupił! — zaklął Mowgli, dobierając się do łopatek tygrysa. — Czyż mam mitrężyć pół dnia na gawędzie z pierwszą lepszą starą małpą? Sam tu, Akelo! Ten człowiek mi dokucza!
W tejże chwili Buldeo, dotąd schylony nad głową Shere Khana, padł jak długi na murawę i ujrzał szarego wilka, przytłaczającego mu pierś pazurami. Mowgli ani nie drgnął, tylko w dalszym ciągu oprawiał swą zdobycz z takim spokojem, jakgdyby prócz niego w całych Indjach nie było żywej duszy.
— Te-ek! — wycedził przez zęby. — Masz zupełną słuszność, Buldeo. Nie dasz mi ani anny, bo i sam nie dostaniesz ani jednej anny w nagrodę! Pomiędzy mną i tym kulawym tygrysem
Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/124
Ta strona została skorygowana.