żywo, bo zaraz odeślę do wsi stado, które potrafi mknąć szybciej, niż odłamki cegieł, rzucane przez tych ludzi. Nie jestem płanetnikiem, Messuo! Bądź zdrowa! Do widzenia! A teraz, Akelo, jeszcze raz pokaż co umiesz! Zaprowadź stado do wsi!
Bawoły i tak już miały wielką ochotę dostać się do wsi, przeto prawie nie czekały wycia Akeli, lecz ruszyły z kopyta i jak wichura przeleciały przez wrota, roztrącając tłum na wszystkie strony.
— Przeliczcie dobrze całą trzodę! — wołał Mowgli z przekąsem. — Może powiecie, żem ukradł wam choć jedną sztukę! Przeliczcie dobrze, bo już nie będę u was służył za pastucha. Bywajcie zdrowi, ludzkie bachory, a podziękujcie Messui, żem nie wypuścił przeciw wam moich wilków i że nie urządziłem na was obławy w całej wiosce!
Obrócił się na pięcie i odszedł w towarzystwie Wilka-Samotnika. Gdy podniósł wzrok ku gwiazdom, poczuł w sercu błogość niezmierną.
— Nie będę już sypiał w pułapkach, Akelo! Zabierzmy skórę Shere Khana i idźmy, gdzie nas oczy poniosą. Nie uczynię nic złego mieszkańcom wioski, bo Messua była zawsze tak dobra dla mnie!
Gdy nad równiną wzniósł się księżyc, zalewając wszystko mleczną poświatą, przerażeni wieśniacy ujrzeli widok niezwykły: Mowgli, niosąc na głowie jakieś zawiniątko i wiodąc za sobą dwa wilki, biegł naprzełaj niezmordowanym wilczym truchtem, który w sile swej i zaborczości nie ustępuje pożodze.
Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/128
Ta strona została skorygowana.