Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/138

Ta strona została skorygowana.

Pewnej wiosny Łowca Morski właśnie ukończył czterdziestą piątą bójkę, gdy z morza wynurzyła się jego tłusta i gładka małżonka o łagodnem spojrzeniu, zwana Matką[1]. Pochwycił ją za kark i cisnął bez ceremonji na zastrzeżone dla siebie miejsce, odzywając się opryskliwie:
— Znowuś spóźniona! Gadaj, gdzieś była!
Łowca Morski nie jadał prawie nic przez cztery miesiące, w ciągu których czatował na wybrzeżu — przeto bywał wówczas zazwyczaj w nader złym humorze. Matka wiedziała o tem i ani nie myślała mu się odcinać. Rozejrzała się tylko wokoło i zabeczała czule:
— Jakiś ty przemyślny! Znowu zdobyłeś nasze stare siedlisko!
— No, no! myślę, żem je zdobył! — odpowiedział Łowca Morski. — Ale przypatrz się, jak wyglądam!
Był podrapany okrutnie, a z kilkunastu ran sączyła się krew. Jedno oko miał podbite i zaciekłe ropą, a skóra na bokach zdarta była na strzępy.
— Och, wy mężczyźni, mężczyźni! — zabiadoliła Matka, wachlując się tylną płetwą. — Czemuż to nie okażecie większej delikatności i nie zajmiecie spokojnie swego miejsca? Wyglądasz, jak gdybyś stoczył walkę z kaszelotem.

— Od połowy maja nic innego nie robiłem, tylko staczałem walki. W sezonie obecnym okropny tłok na naszej plaży. Widziałem tu conajmniej sto fok z Wybrzeża Lukannonu, dobijających się

  1. Po rosyjsku tyle co „samica“.