Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/142

Ta strona została skorygowana.

sobie rany szorstkim żwirem, i póki nie przyjdzie ci chętka pływać po wzburzonem morzu, — póty nie spotka cię tutaj nic złego!
Małe foki pływają nielepiej od małych dzieci, to też mają wiele zgryzoty i utrapień, zanim się nauczą sztuki pływackiej. Gdy Kotik po raz pierwszy wybrał się na morze, wielka fala poniosła go na zbyt wielką głębię — i stało się tak, jak mu śpiewała matka: drobne płetwy tylnych odnóży poszły wgórę, a ciężka łebina, która je przeważyła, znikła całkowicie pod wodą. Biedak utonąłby napewno, gdyby następna fala nie odniosła go zpowrotem na płyciznę.
Potem już nauczył się leżeć w zasiąklu przybrzeżnem, gdzie wiosłował przedniemi płetwami, dając się unosić i obryzgiwać spienionym wodnym podpluskom, ale stale przytem zwracając baczne oko na olbrzymie bałwany, mogące nabawić go poważnych przykrości. W przeciągu dwóch tygodni nauczył się władać płetwami, ale kosztowało go to trudów niemało: — przez cały ten czas wciąż tylko rzucał się jak opętany po wodzie, poczem, krztusząc się i sapiąc, gramolił się z trudem na brzeg, ucinał sobie krótką drzemkę i znów wracał na wodę, by ponowić całe ćwiczenie raz jeszcze. Nakoniec wszakże dopiął celu — i miał tę pewność, że już sobie naprawdę umie radzić z wodnym żywiołem.
Można sobie wyobrazić, jakie rozkoszne czasy miał odtąd Kotik i jego rówieśnicy — jak nurkowali pod kabłąkami toczenic — jak wdzierali się