Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/149

Ta strona została skorygowana.

tysięcy fok przyglądały się temu pochodowi, jednakże nie myślały bynajmniej przerywać sobie zabawy. Jedynie Kotik zadawał wszystkim natarczywe pytania, coby to wszystko znaczyć miało; jednakże żaden z jego towarzyszy nie umiał mu na to dać odpowiedzi, jak tylko, że ludzie mają zwyczaj co rok przez sześć tygodni albo i dwa miesiące uprowadzać z sobą w podobny sposób młode foki.
— Pójdę za niemi! — powiedział sobie Kotik i potoczył się wślad za odchodzącem stadem, a oczy omal że mu na wierzch wyłaziły z ciekawości.
— Rety! Biały zelint idzie za nami! — wrzasnął Pantelejmon. — Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby foka szła samopas do ślachtuza!
— Cicho! Nie obzieraj się poza siebie! — strofował go Kiryła. — Teraz już widzę, że to naprawdę widmo Zacharowa! Pójdę do popa i opowiem mu o wszystkiem!
Do rzeźni było ledwie pół mili, jednakże przebycie tej odległości zajęło godzinę czasu, ponieważ Kiryła wiedział, że jeżeli foki idą za prędko, mogą się zgrzać, a wówczas skóra przy ściąganiu drze się w kawały. Posuwali się więc bardzo powoli, mijając Przesmyk Lwów Morskich, Warsztat Tkacki i Solarnię, aż zniknęli z oczu fokom rojącym się na płaskoci. Kotik szedł wciąż za tym orszakiem, sapiąc i dziwując się wielce wszystkiemu. Myślał już sobie, że zaszedł na sam kraniec ziemi; wyprowadziła go jednak z błędu wrzawa siedlisk foczych, rozbrzmiewająca poza nim głośno