jeszczem nigdzie nie napotkał. Ale powiem ci coś... bo widzę, że lubisz rozmawiać z mądrzejszymi od ciebie. Idźno na wyspę Morsów i pogadaj z Koniem Morskim. Może od niego czegoś się dowiesz. Tylko nie szastaj się w drodze tak, jak w tej chwili. Owa wyspa jest stąd odległa o dobre sześć mil, więc gdybym był tobą, tobym się najpierw wyciągnął i uciął małą drzemkę.
— Niezła rada! — pomyślał Kotik. Popłynął z powrotem ku swojemu wybrzeżu, wyciągnął się i spał przez pół godziny, drgając przytem na całem ciele, jak to zwykły czynić foki. Zbudziwszy się, popłynął prosto ku wyspie Morsów. Był to mały, ledwie nad wodę wzniesiony spłacheć skalistego lądu, niemal dokładnie na północo-wschód od Siewierowostocznej. Na jego skalnych krawędziach miały mewy swe gniazda, a konie morskie samotne legowiska.
Zatrzymawszy się tu, Kotik wylądował tuż obok starego Konia Morskiego. Było to wielkie, potworne morsisko, z gatunku, jaki spotkać można na północnym obszarze Oceanu Spokojnego, — opuchłe, pryszczate, o długich kłach, grubej szyi i jeszcze grubszych obyczajach; albowiem mors tego gatunku nigdy nie zachowuje się grzecznie i przyzwoicie — chyba, że śpi. A właśnie spał, zanurzywszy płetwy do połowy w pianie morskiego przypływu.
— Wstałbyś, wstał! — zaszczekał Kotik potężnym głosem, starając się zagłuszyć wrzask mew na pobrzeżu.
Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/152
Ta strona została skorygowana.