i uznania. Odpowiadano mu, że odkąd świat światem, ludzie zawsze zabierali pewną liczbę „chołostiaków“ — co niejako wchodziło w program ich zajęć codziennych — i że jeżeli nie podobają mu się te okropności, nie powinien był łazić w stronę rzeźni. Atoli żadna z fok, prócz Kotika, nigdy w życiu nie widziała owej rzeźni... i to właśnie różniło go od reszty druhów. Wyróżniał się jeszcze czemś więcej: był foką białą.
— Dałbyś temu spokój! — ozwał się stary Łowca Morski, posłyszawszy o przygodach syna. — Nie myśl o niczem, tylko wyrośnij na dużego zelinta, jak twój ojciec, i załóż siedlisko rodzinne na wybrzeżu, a wtedy oni cię zostawią w spokoju! Za jakie pięć lat będziesz już umiał walczyć we własnej sprawie.
Nawet łagodna Matka tak upominała synka:
— Idź bawić się na morzu, Kotiku! Choćbyś niewiem co robił, nie potrafisz zapobiec tej rzezi!
Odszedł więc Kotik i tańczył pląs ognisty — ale w małem serduszku było mu ciężko, — o, ciężko!
Jesienią jeden z pierwszych opuścił wybrzeże i puścił się samopas w drogę, wiedziony pomysłem, który zrodził się w jego krągłej łepetynie. Postanowił odnaleźć ową Krowę Morską (jeżeli prawdą jest, że stworzenie takie istnieje) — i wyszukać jakąś spokojną wyspę o mocnych brzegach, gdzie foki mogłyby żyć bezpiecznie, nie napastowane przez ludzi. Przedsiębrał przeto na własną rękę jedną wyprawę po drugiej, to na północ, to na południe, przetrząsając rozległe bezmiary Oceanu
Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/155
Ta strona została skorygowana.