Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/160

Ta strona została skorygowana.

się na ogonach zanurzonych głęboko w wodzie, kłaniając się przytem uroczyście jedna drugiej i wymachując przedniemi płetwami, podobne w tem do człowieka-tłuściocha, usiłującego skinąć ręką.
— Hm! — mruknął Kotik. — Jakże wam idzie zabawa, łaskawi państwo?
Stwory nic nie odpowiedziały, tylko poczęły się kiwać i ruszać płetwami, niby żabie kijanki, poczem wzięły się znów do jadła. Kotik zauważył, że ich nadwarże było rozcięte na dwoje, iż mogły rozsuwać je na stopę wszerz i zgarniać w ową szczelinę cały pęk wodorostów — poczem pakowały wszystko naraz do paszczęki i żuły z uroczystą powagą.
— Bardzo niechlujny sposób odżywiania się! — zauważył Kotik.
Stwory znów tylko dygnęły w odpowiedzi; to już wytrąciło Kotika z równowagi.
— No dobrze, dobrze! — burknął zniecierpliwiony. — Bardzo to pięknie, że macie większą ilość stawów w płetwach i dlatego kłaniacie się tak zgrabnie... ale przestańcie już popisywać się tą zręcznością, bo chciałbym się dowiedzieć, jak się nazywacie.
Rozdziawiły szeroko przepołowione wargi i poruszyły niemi kilkakrotnie, wybałuszyły zielone, szklane oczyska, ale nie odpowiedziały ani słowa.
— Ej, doprawdy! — oburzył się Kotik. — Nie widziałem nigdy stworzeń tak brzydkich i tak źle wychowanych... Jesteście brzydsze i gorsze nawet od konia morskiego!