Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/167

Ta strona została skorygowana.

flądry — stare osiwiałe foczyska, a szerzącemu popłoch i spustoszenie wśród młodych chłystków, ojciec jego, stary Łowca Morski, ryczał radośnie i wołał:
— Być może, że syn mój nie grzeszy zbytnim rozumem, w każdym razie jest najdzielniejszym zapaśnikiem na naszych wybrzeżach! Nie przynieś ojcu hańby, mój synku! Ja idę za tobą!
Kotik ryknął w odpowiedzi. Łowca Morski nastroszył wąsy i sapiąc jak parowóz, hulnął w wodę, a Matka i narzeczona Kotika przycupnęły na wybrzeżu i z podziwem patrzyły na wybrańców swego serca. Bo też była to walka zaprawdę świetna i wspaniała, w której obaj zapaśnicy dokazywali cudów siły i waleczności — nie ustępując z placu boju, póki na nim pozostała choć jedna foka, usiłująca wznieść łeb do góry. Dokonawszy tego dzieła, ojciec i syn przeszli razem w triumfie po po całem wybrzeżu, rycząc i poszczekując.
Gdy zapadła noc i gwiazdozbiory polarne zaczęły mrugać i migotać wśród mgły, Kotik wdrapał się na nagi wierzchołek skalny, zgóry spoglądając na rozgromione focze siedliska, na foki podrapane i krwią broczące.
— Na moją grzywę! — zaklął stary Łowca Morski, rozprostowując kości okrutnie obolałe. — Sam Kaszelot nie sprawiłby im gorętszej łaźni! Synku, jestem z ciebie dumny... i, co ważniejsza, gotów jestem iść za tobą na nową wyspę... o ile ona istnieje...