kany złotem, i kroczyć na czele pochodów królewskich. Wtedy będę siedział na twym karku, Kala Nagu, trzymając w ręce srebrny ankus, a przed nami biec będą gońcy ze złotemi laskami, wołając: „Miejsce dla słonia królewskiego!“ Piękna to będzie chwila, Kala Nagu, ale nie tak piękna jak twoje łowy w kniejach.
— Hm! — mruknął Duży Toomai. — Jesteś jeszcze młokosem, rozbrykanym jak młody byczek. To uganianie tam i sam po górach nie jest najlepszem zajęciem, jakie mieć można w służbie rządowej. Jestem już stary i nie lubię dzikich słoni. Wolałbym murowaną stajnię z osobną przegrodą dla każdego słonia, wielkie pale, do których można bezpiecznie je przywiązać, i szerokie, równe gościńce, na którychby można było je ujeżdżać, zamiast tłuc się po różnych wertepach. Ach, jakże miło było w koszarach w Cawnpore! Mieliśmy tam tylko trzy godziny zajęć dziennie... a bazar tak był bliski!
Mały Toomai miał w pamięci kwaterę słoniów w Cawnpore — więc nie odzywał się ani słowem. W jego pojęciu nie było, jak życie w obozie i łazęga! Wstrętem go przejmowały te szerokie, ubite gościńce, to codzienne wydawanie porcyj paszy przez furażerów, i te długie godziny, kiedy nie było co robić, jak tylko przyglądać się Kala Nagowi, kręcącemu się nieswojo w zagrodzie.
Oto, co przypadało do gustu Małemu Toomai: spinanie się po ścieżkach górskich, gdzie jeno słoń potrafił się wedrzeć; złażenie w przepastną głąb
Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.