przy życiu i zdrowiu, przyglądał się im niedowierzająco i jakby z trwogą. A tymczasem przy jaskrawych ogniskach obozowych przed stoiskami spętanych słoni była huczna zabawa — a Mały Toomai był bohaterem dnia i główną tej uroczystości osobą. Starzy, o cerze brunatnej, łapacze słoni, tropiciele, naganiacze i powroźnicy, ludzie znający wszelkie tajemnicze tresowania najdzikszych słoni, podawali go sobie z rąk do rąk — i naznaczyli mu czoło krwią z pod żeber świeżo zabitego cietrzewia, na znak że odtąd może się uważać za obywatela puszczy, wtajemniczonego w jej prawa i wyzwolonego w cechu łowieckim.
Wkońcu, gdy płomienie przygasły, a czerwony poblask dogorywających szczap odbijał się od cielsk słoni i sprawiał, że wyglądały jak we krwi unurzane, wówczas Machua Appa, naczelnik wszystkich poganiaczy we wszystkich Keddah — Machua Appa, prawa ręka sahiba Petersena — Machua Appa, który od lat czterdziestu nie oglądał bitego gościńca — Machua Appa, który tak był wielki, iż nie zwano go innem imieniem jak tylko Machua Appa — zerwał się na równe nogi, podniósł Małego Toomai wysoko nad głową i zawołał:
— Słuchajcie, bracia moi! Słuchajcie i wy, mościdobrodzieje przy słupach... nadstawcie wielkich uszu, bo oto przemawiam ja, Machua Appa! Miano tego malca brzmieć będzie odtąd nie Mały Toomai, ale Toomai Druh słoni, jak zwał się ongi jego pradziad. Czego nie widział nigdy niejeden człek dorosły, to on oglądał w ciągu tej długiej
Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/234
Ta strona została uwierzytelniona.