Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.

paszy dla tych, którzy nie zginą... Wszystko zależy od losu... i jedynie od losu! Mimo wszystko, Dwuogoniec jest wielkim tchórzem... a wy wiecie już teraz, jaki jest najlepszy sposób walczenia. Jesteśmy braćmi, rodem z Hapur; nasz ojciec był świętym bykiem Shivy. Powiedzieliśmy, co do nas należało i już nic nie powiemy. My-y!
— Juścić, nauczyłem się niejednej rzeczy w noc dzisiejszą — ozwał się koń. — Hej, mościpanie z baterji górskiej! Czy mielibyście ochotę do jadła, gdyby do was strzelano z ciężkich armat i gdyby Dwuogoniec pozostał wtyle?
— Taką samą mielibyśmy ochotę, jak do tego, by siadać na ziemi i pozwalać ludziom strzelać z poza naszego grzbietu lub najeżdżać na ludzi, dzierżących w ręku ostre noże. Możecie bajać sobie zdrowo! Urwiska górskie, dobrze zrównoważony ładunek, dobry mulnik, który zostawia nam swobodę w wyborze drogi — w to graj mułowi! Wszystko inne — furda! — rzekł Billy, przytupując nogą.
— Pewnie! — dogryzł mu koń. — Nie każdy jest ulepiony z tej samej gliny, a teraz to widzę jak na dłoni, że twoja rodzina, ze strony ojca, nie grzeszy w wielu wypadkach zbytnim rozumem.
— A zasię ci do rodziny mego ojca! — zawołał Billy w gniewie, bo muł nie lubi, by mu przypominano, że ojcem jego był osieł. — Mój ojciec był zacnej krwi południowcem, który potrafił powalić na ziemię, pogryźć i skopać na miazgę każdego