Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja to samo myślę — dodał Billy, przysuwając się do konia, by mieć w nim sprzymierzeńca. — Jesteśmy do siebie w niejednej rzeczy podobni!
— Są to, jak sądzę, cechy odziedziczone po naszych matkach — odpowiedział koń. — Nie mamy o co się kłócić! Hej, Dwuogończe, czy jesteś przywiązany?
— Tak! — odpowiedział Dwuogoniec, śmiejąc się całą trąbą. — Stoję u pala i słyszałem wszystko, kamraci, o czemżeście rozmawiali. Ale nie bójcie się. Nie przyjdę do was!
Woły i wielbłąd ozwały się półgłosem:
— Bać się Dwuogońca?... albośmy to durnie?
A woły dodały głośno:
— Bardzo nam przykro, żeś słyszał, cośmy o tobie mówili... ale była to szczera prawda. Powiedz nam, miły Dwuogończe, czemu cię taki pieter oblatuje, gdy walą z armat?
— No... tak — zająknął się Dwuogoniec, pocierając nogę o nogę, jak uczniak, co chce sobie przypomnieć wierszyk zadany; — tylko nie jestem pewny, czy mnie zrozumiecie.
— Może być... w każdym razie my musimy za ciebie ciągnąć armatę! — odpowiedziały woły. — My! My! My-y!

— Wiem i o tem... i zdaję sobie sprawę z tego, że jesteście o wiele dzielniejsi, niż się wam samym zdaje. Ale ze mną to insza inszość! Kapitan naszej baterji przezwał mnie kiedyś: Anachronismus Pachydermatus.[1]

  1. Gruboskórny anachronizm.