z wełny astrachańskiej z ogromną brylantową gwiazdą pośrodku. Przez pierwszą część parady była pogoda jasna i słoneczna, to też wojsko maszerujące wyglądało wspaniale. Szły pułki za pułkami — jako fala za falą płynęły zgodnym rytmem poruszające się nogi i równo sterczące lufy karabinów — aż w oczach poczęło się nam mącić. Potem nadjechała konnica w takt przepięknej pobudki do kłusa, zwanej „Bonnie Dundee“. Vixen, siedzący na wózku, nadstawił ucha. Przemknął koło nas drugi szwadron; na lewem skrzydle ujrzałem znajomego mi konia, z lśniącym jak jedwab ogonem, łbem wpartym na piersi. Strzygł uszyma i wybijał tempo dla całego szwadronu, przebierając nogami lekko jak w walcu. Wślad za kawalerją nadciągnęła ciężka artylerja; obaczyłem Dwuogońca i dwa inne słonie wprzęgnięte „w linję“ do czterdziestofuntowego działa oblężniczego — a dwadzieścia jarzm wołów szło za niemi. Siódma dwójka miała nowe jarzmo, ale kroczyła niechętnie i z widocznem znużeniem. Na końcu szła artylerja górska. Muł Billy kroczył z miną tak dumną, jak gdyby był wodzem armji — a uprząż wypolerowana i wysmarowana oliwą lśniła, że aż blask raził oczy. Powitałem poczciwca radosnym okrzykiem, ale on nie obejrzał się ani w prawo ani w lewo.
Znów zaczęło siąpić — a przez chwilę panowała taka mgła, że nie widać było zgoła, co się dzieje z wojskiem. A ono tymczasem uformowało wielki półkrąg na równinie i powoli zaczęło się frontować
Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/264
Ta strona została uwierzytelniona.