Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/34

Ta strona została skorygowana.

Mowgliemu, że Shere Khan nosi się z myślą, by pewnego pięknego dnia sprzątnąć go ze świata. Ale Mowgli, śmiejąc się, odpowiadał:
— Mam za sobą Gromadę i mam ciebie... a i Baloo, choć tak ociężały, potrafiłby ze dwa razy machnąć łapą w mej obronie. Czegóż miałbym się obawiać?
Pewnego bardzo ciepłego dnia doszła do Bagheery nowa wieść, przyniesiona przez kogoś, kto ją słyszał własnemi uszyma; być może, że tym zwiastunem był jeżozwierz Ikki. W każdym razie, gdy Mowgli spoczywał w mateczniku dżungli, złożywszy głowę na pięknem czarnem futrze Bagheery, ona odezwała się do niego:
— Mały Bracie, ileż to razy mówiłam ci, że Shere Khan jest twym wrogiem?
— Tyle razy, ile jest orzechów na tej palmie — odpowiedział Mowgli, który, ma się rozumieć, nie umiał liczyć. — I cóż z tego? Chce mi się spać, Bagheero... a Shere Khan to istota długoogoniasta i hałaśliwa... jak paw Mao[1].
— Teraz nie czas na spanie. Baloo wie o tem, wiem ja, wie i Gromada... wiedzą nawet głupiuśkie sarniuki. Także i Tabaqui mówił mi o tem.

— Ho! ho! — odrzekł Mowgli. — Tabaqui przyszedł niedawno do mnie, plotąc trzy po trzy, że jestem nieowłosionem szczenięciem ludzkiem i że nie umiem wykopywać trufli. W odpowiedzi na to złapałem Tabaquiego za ogon i grzmotnąłem

  1. Czyt. Mô.