Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/79

Ta strona została skorygowana.

król w bardzo dawnych czasach. Tu i owdzie widać było brukowane chodniki, wiodące ku rozwalonym bramom, gdzie na zgryzionych rdzą zawiasach trzymały się jeszcze szczątki drewnianych wrót. Wokół murów i na murach powyrastały drzewa; blanki strzelnic rozkruszyły się i pospadały na ziemię, a kostropate, gałęziste girlandy dzikich pnączy zwisały z okien wieżyc ochronnych.
Na szczycie wzgórza wznosił się rozległy pałac, ale już bez dachu. Spękane marmurowe płyty dziedzińców i cembrowiny wodotrysków spełzły czerwonym i zielonym porostem, a trawa i młode drzewa popodważały i odwaliły gruby bruk wielkiego ogrodzenia, w którem niegdyś przemieszkiwały słonie królewskie. Z pałacu widać było ciągnące się powszędy gęste szeregi domów, pozbawionych dachu — dzięki którym miasto zdala wyglądało jak pusty plastr miodu, napełniony czarną masą. Widać też było bezkształtny głaz kamienny — ongi wyobrażenie bożyszcza — sterczący pośrodku placu, gdzie spotykały się cztery ulice. Na rogach ulic, gdzie dawniej znajdowały się publiczne studnie, dostrzec można było jamy i nieznaczne zagłębienia w ziemi. Tu i owdzie widniały rozsypujące się już w gruzy kopuły świątyń, do których tuliły się dzikie drzewa figowe.
Małpy nazywały to miejsce swojem miastem — w związku z czem okazywały wielką wzgardę zwierzętom przemieszkującym w kniei. Pomimo tych pretensyj nie miały zielonego pojęcia o tem, w jakim celu pobudowano te gmachy i jak należało