był równie głodny jak gniewny i zmęczony. Począł błąkać się po bezludnem mieście, rzucając od czasu do czasu Łowieckie Hasło Przybyszów. Nikt nie odpowiadał — to też Mowgli wrychle zrozumiał, że dostał się w nader kiepskie środowisko.
— Okazuje się, że prawdą było wszystko, co Baloo mówił o Bandar-logu! — przemknęło mu się przez myśl. — Te powsinogi nie mają ani praw ani haseł łowieckich ani kierowników... Jedyną rzeczą, jaką u nich zauważyć można, jest ta ciągła paplanina bez sensu, ustawiczne natręctwo, dokuczliwość oraz nieposzanowanie cudzej własności. Jeżeli więc zginę z głodu albo też z ich drobnych, złodziejskich rączek, cała wina będzie po mojej stronie. Trzeba wszakże spróbować, czy mi się jakoś nie uda wrócić do mej rodzinnej kniei. Baloo z pewnością wyłoi mi skórę... ale wolę już to skórobicie, niż przestawanie z Bandar-logiem... niż bezcelową gonitwę za listkami różokrzewów!
Podszedł więc w stronę murów miejskich, chcąc wydostać się nazewnątrz. Ale małpy, spostrzegłszy to, rzuciły się ku niemu i zawróciły go z drogi, czyniąc wyrzuty, iż nie umie ocenić należycie swego szczęścia, oraz szczypiąc go zawzięcie, celem obudzenia w nim uczucia wdzięczności. Zacisnął zęby i nie mówiąc już ani słowa, podążył z rozwrzeszczaną hordą na taras, pod którym znajdowały się cysterny z czerwonego piaskowca, do połowy napełnione wodą. Pośrodku tarasu wznosiła się biała marmurowa altana, zbudowana dla księżniczek, zmarłych przed stuleciami, a dziś już
Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/82
Ta strona została skorygowana.