Żona kapelana skłoniła w milczeniu głowę. Lispeth też zamilkła. Wkrótce potem odeszła, a gdy wróciła, odzianą była jak tuziemcy, w strasznie brudne szmatki, tylko że bez obrączek u nozdrzy, włosy miała splecione w harcap związany czarną strzępką, tak, jak je miejscowe noszą kobiety.
— Wracam do swoich — rzekła. Zabiliście Lispeth. Została jedynie córka starej Jadéh, córka «pahari», sługa Tarka Devi. Wszyscyście anglicy łgarze!
I zanim żona kapelana odzyskała przytomność, by zdać sobie sprawę, że Lispeth wraca do swych ojców i bogów, dziewczę odeszło i nie wróciło już więcej.
Przylgnęła duszą całą do ziomków swych nędznych, jak gdyby zatrzeć chciała przeszłość swą. Wkrótce też wyszła za mąż za drwala. Bił ją, zwyczajem rozpowszechnionym śród parjasów. Piękność jej szybko więdła.
— Nie ma granic pogańska niestałość — utrzymywała żona kapelana, dodając:
— Zawszem posądzała Lispeth o przechowaniu w głębi serca zasad poganizmu.
Twierdzenie to zasługiwało na uwagę tem bardziej, że Lispeth wprowadzoną została na łono anglikańskiego kościoła w piątym tygodniu swego życia.
Lispeth długie żyła lata. Do końca władała angielskim językiem i czasem, podpiwszy sobie, opowiadała historję pierwszej swej miłości.
Patrząc na starą, zwiędłą, pomarszczoną babę, podobną do kupy gałganów, trudno było wyobrazić ją sobie jako «Lispeth z kotgarhskiej misji».