Strona:Rudyard Kipling - Nowele (1892).djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

dziewięćdziesiąt dziewięć razy na sto, o czem przekonać się łatwo — w Indjach zwłaszcza. Tym razem rachuba zawiodła, dzięki właśnie wrażliwości, o której mówiliśmy powyżej. Trudno nam tu orzec, jak go głęboko dotknąć mogły rzeczy w istocie swej nie tak znów ostatecznie nieodwołalne. Może tylko nadszarpnięty finansowo, fizycznie i moralnie, potrzebował nieco pobłażania i pieczołowitości. Może go uleczyć mogło jedno spokojne lato, a finansową równowagę przywrócić jedna wygrana. Nie wiem. Nie musiało mu się tak zdawać. Uważał się za zgubionego. Pułkownik, wedle swego zwyczaju, zburczał go ostro przy końcu zimy. I to, nieboże, wziął do serca!
To co nastąpi, stanowi ciekawy przyczynek, jak dalece zależymy jedni od drugich i jesteśmy wzajemnie odpowiedzialni. Jedno niebaczne, bezmyślne słówko pewnej kobiety przechyliło szalę. Było to w zwykłej rozmowie, której powtarzać nie warto. Pod słówkiem tem krew oblała mu czoło. Przez trzy dni nikt go nie widział, po trzech dniach prosił o parodniowy urlop. Wybierał się na polowanie o mil trzydzieści, w okolicy niezamieszkałego podówczas domu inżyniera wodnej komunikacji. Wieczorem, przy wspólnym oficerskim stole, weselszy był i rozmowniejszy niż kiedybądź. Opowiadał, że się wybiera na grube zwierzę i strzelać będzie celnie. Wyjechał około północy. Smieliśmy się i żartowali z niego. Kuropatwy! Piękna mi gruba zwierzyna! A wiedzieliśmy przecie, że w rzeczonej miejscowości nic nie ma prócz kuropatw.
Smieliśmy się jeszcze i żartowali, gdy nazajutrz rano jeden z majorów z krótkiego wrócił urlopu. Ale major nie śmiał się. Lubiał chłopca tego, kilkakrotnie usiłował przywieść go do porządku. Słuchając o tej wyprawie w odludną okolicę na «grube zwierzę», brwi ściągnął i natychmiast udawszy się do mieszkania nieobecnego towarzysza, całe je przetrząsnął.