do mieszkania zmarłego, by rewolwer, z odpowiednią i kompletną ilością nabojów, jako też tekę i przybory do pisania odłożyć na miejsce. Potem składaliśmy raport pułkownikowi, przyczem doświadczaliśmy takiego wrażenia, jak gdybyśmy byli zabójcami naszego towarzysza. Teraz dopiero mogliśmy się położyć i spaliśmy jak zabici dobę całą.
W opowieść naszą uwierzono na tak długo, jak tego była potrzeba, bo po dwóch tygodniach nikt już o nieboszczyku nie myślał. Ten i ów zarzucał wprawdzie majorowi, czemu nie przywieziono zwłok do garnizonu, by uczcić je pysznym pogrzebem ze wszystkiemi oficerskiemi honorami.
Najsmutniejszem następstwem były listy jego matki do majora i do mnie. Listy, ot z takiemi wysiękami łez nad niemi przelanych. Pisała nam nieboga, że «wdzięczność» za naszą «dobroć» do grobowej przechowa deski.
Co prawda, miała za co być nam wdzięczną — nie w tym jednak, nie w tym kierunku, jak sądziła.