kać tu, póki nie odprawię żałoby, a właściwie deszcze się zaczęły. Dokąd-że pójdę?
— Co mnie to obchodzi? Rozkaz mój mówi, że masz stąd iść. Urządzenie domu warte jest tysiąc rupij, a mój ordynans przyniesie ci sto rupij dziś wieczór.
— To bardzo mało. Pomyśl, że muszę nająć wóz.
— Nie dostaniesz nic, jeśli nie wyjdziesz natychmiast i to prędko. Kobieto, zabieraj się stąd i zostaw mnie z moją umarłą.
Matka zbiegła na dół i, zapomniawszy o żałobie, zaczęła gromadzić i pakować rzeczy. Holden siedział przy zwłokach Ameery, a deszcz bębnił w dach. Choć kilka razy próbował zbierać myśli, nie mógł myśleć spokojnie z powodu hałasu. — A naraz do pokoju wślizgnęły się cztery duchy w przemoczonych szmatach i spojrzały na niego przez zasłonę. Były to obmywaczki trupów. Holden wyszedł z pokoju i skierował się ku swemu koniowi. Kiedy tu jechał, panowała w powietrzu martwa, parna cisza, a pył na gościńcu był po kostki. Teraz podwórze zamieniło się w staw, pełen skrzeczących żab. Pod bramą szumiał strumień żółtej wody, a wicher rzucał skośne strugi deszczu w gliniany mur, który huczał, jak gdyby pod salwami śrutu.
Strona:Rudyard Kipling - O człowieku, który chciał być królem.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.