śnią. Wąskie schody, prowadzące na dach, były pomalowane w smugi i pręgi przez deszcz, który zaniósł je błotem. Holden przyjrzał się temu wszystkiemu, zaś wychodząc spotkał na ulicy właściciela, który mu był dom wynajął, Durgę Dassa — człowieka tłustego, uśmiechniętego, ubranego w białą muślinową szatę, jadącego w małym wózku na resorach. Durga Dass przyjechał popatrzeć, jak się trzyma jego posiadłość po pierwszych deszczach.
— Słyszałem — rzekł — że pan nie chce już mieszkać tu dłużej.
— A co pan wtenczas z tym domem zrobi?
— Może go znowu wynajmę.
— To ja zatrzymam go dla siebie.
Durga Dass milczał przez chwilę.
— Niech pan porzuci ten dom — odezwał się wreszcie. — Kiedy byłem młodym człowiekiem, ja też... ale dziś jestem członkiem rady miejskiej! Ho! Ho! Nie. Kiedy ptaki się rozleciały, pocóż utrzymywać gniazdo? Jabym ten dom kazał zburzyć. Drzewo zawsze można sprzedać, a miasto chce poprowadzić tędy drogę od cmentarza aż do murów miejskich i nikt nawet nie będzie mógł powiedzieć, że tu kiedyś stał dom.