krwi nie zrozumiałby mego gestu. Odszedł poszukać swego ubrania, a kiedy piął się w górę, wracając do swojej wsi, usłyszałem wesołe krzyki, które wydały mi się dziwnie znajome. To pohukiwał sobie Namgay Doola.
— Teraz rozumiem — rzekł król — dlaczego nie chciałem go zabić. Jest to jeden z najlepszych moich drwali, ale — tu potrząsnął głową, jak nauczyciel — jestem pewny, że wkrótce znów wpłyną skargi na niego. Wracajmy do pałacu; czas na sądy.
Zwyczajem króla było odprawiać codzień między jedenastą a trzecią sądy nad swymi poddanymi. Widziałem, jak spokojnie wydawał wyroki w poważnych sprawach, wykroczenia przeciw prawu własności, oszczerstwa, małego porwania kobiety — a w tem zachmurzył się i wezwał mnie do siebie.
— Znowu Namgay Doola! — rzekł z rozpaczą. — Mało mam tego, że sam podatku odmawia, jeszcze pół swej wsi zmusił przysięgą do takiej samej zdrady. Nigdy jeszcze mi się coś podobnego nie zdarzyło. A moje podatki nie są wcale wielkie!
Wieśniak z króliczą twarzą i czerwoną różą, wetkniętą za ucho, zbliżał się drżąc. Należał też do spisku, ale wydał wszystko i spodziewał się za to łaski królewskiej.
Strona:Rudyard Kipling - O człowieku, który chciał być królem.djvu/128
Ta strona została skorygowana.