któregoby on usłuchał? — spytałem, bo nagle zaczęło mi świtać w głowie.
— On kłania się swym własnym bogom — odpowiedział.
— Puśćcie do mnie białego człowieka! — zawołał Namgay Doola z wnętrza domu. — Każdego innego zabiję. Poślijcie mi białego człowieka.
Otwarto drzwi i ja wszedłem do zadymionego wnętrza tybetańskiej kurnej chaty, nabitej dziećmi. A każde dziecko miało płomienisto czerwone włosy. Na ziemi leżał ogon krowi i dwa kawałki czarnego aksamitu — mego czarnego aksamitu — niezgrabnie wycięte na podobieństwo masek.
— Cóż to znowu za świństwo. Namgay Doola? — rzekłem.
Uśmiechnął się jeszcze bardziej ujmująco, niż zwykle.
— To nie jest żadne świństwo! — odpowiedział. — Uciąłem ogon krowie tego chłopa. On mnie wydał. Chciałem strzelać do niego, Sahibie. Ale nie zamierzałem go zabić, nie, zabić nie. Chciałem go tylko postrzelić w nogę.
— I niby za co, skoro istnieje zwyczaj płacenia podatku królom? Niby za co?
— Nie wiem, jak Boga mego ojca kocham — odrzekł Namgay Doola.
Strona:Rudyard Kipling - O człowieku, który chciał być królem.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.