zwłoki pięciu oficerów, dawno, dawno już temu spłowiałe, postrzelane sztandary wisiały naprzeciw drzwi wchodowych, pęki róż zimowych leżały między srebrnemi kandelabrami, a portrety wybitnych zmarłych oficerów spoglądały zgóry na swych następców z pomiędzy głów sambhurów, nilghai, markhorów i — duma całego kasyna — dwóch szczerzących zęby leopardów śniegowych, które kosztowały Basset-Holmera cztery miesiące urlopu, jaki mógł spędzić w Anglji, zamiast na drogach do Tybetu w bezustannem niebezpieczeństwie życia nad brzegami przepaści, na porosłych śliską trawą skłonach gór lub wśród wciąż grożących lawin.
Służący w niepokalanie białym muślinie i z kitami pułku na turbanach stali za krzesłami swych panów, przybranych w szkarłat i złoto Białych Huzarów oraz biel i srebro lekkokonnych Laszkarów. Jedyną ciemną plamą przy stole był posępny, zielony mundur Dirkowicza, ale wynagradzały to jego wielkie onyksowe oczy. Fraternizował z zapałem z naczelnikiem drużyny laszkarskiej, który w duchu obliczał, ilu kozaków Dirkowicza w otwartej szarży o równych siłach mogliby sprzątnąć jego smagli, żylaści współrodacy. Ale o takich rzeczach nie mówi się głośno.
Strona:Rudyard Kipling - O człowieku, który chciał być królem.djvu/146
Ta strona została skorygowana.