nież niby należy do obowiązków redaktora, zaś każdy wałęsający się po wielkim indyjskim gościńcu wypędek bez zajęcia uważa za swój obowiązek przyjść i żądać dla siebie posady korektora. Równocześnie telefon dzwoni, jak wściekły, mordują królów na kontynencie, cesarstwa mówią: — My to zrobimy inaczej! — Mr. Gladston piorunuje na Dominja Brytańskie a mały, czarny chłopak z drukarni bzyka nad głową jak zmęczona pszczoła „kaa-pi czaj-ha-ych (potrzeba manuskryptu), zaś papier jest czysty jak tarcza Modreda.
Tak się to dzieje w przyjemniejszej i zabawniejszej części roku. Nadchodzi drugich sześć miesięcy, podczas których nikt się w redakcji nie zjawia, rtęć w termometrze cal po calu skacze w górę, w redakcji, wyjąwszy lampę na biurku, jest zupełnie ciemno, maszyny aż pieką, kiedy ich dotknąć, nieledwie do czerwoności rozpalone z gorąca, a nikt nie pisze nic prócz opisów zabaw w miejscach klimatycznych w górach lub wzmianek pośmiertnych. Telefon zmienia się w dzwoniącego upiora, bo mówi tylko o śmierci dobrze znanych mężczyzn i kobiet, z gorąca pot występuje na czoło i siada się, i pisze: — O małym wzroście epidemji donoszą z dystryktu Khuda Janta Chan. Wybuch epidemji jest w naturze swej sporadyczny i dzięki energji władz
Strona:Rudyard Kipling - O człowieku, który chciał być królem.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.