niedzielę i znowu zdarzyło się jakieś dziwne czekanie na coś, co miało się stać na drugiej stronie świata — zupełnie jak wówczas! Garstka wielkich ludzi zdołała w przeciągu tych dwóch lat umrzeć, linotypy trochę się już rozklekotały, a niektóre drzewa w ogrodzie redakcyjnym były o kilka stóp wyższe. Oto i cała różnica.
Przeszedłem do drukarni, gdzie powtórzyła się dosłownie scena, jaką już raz opisałem. Tylko że moje naprężenie nerwowe było silniejsze niż przed laty, i gorąco bardziej mi się dawało we znaki. O godzinie trzeciej krzyknąłem: Drukować! i chciałem wyjść, gdy naraz do mego krzesła zbliżyły się resztki jakiegoś człowieka. Była to istota zgięta w obręcz, z głową wtłoczoną głęboko w ramiona; ten fragment ludzki przestępował z nogi na nogę, jak niedźwiedź. Nie mogłem dostrzec, czy on szedł, czy też czołgał się, obdarty łachmaniarz, jęczący kaleka, który, wołając mnie po nazwisku, oznajmiał, że przecież powrócił.
— Możecie dać mi się coś napić? — wyjęczał — Na litość boską, dajcie mi się napić czego!
Wróciłem do redakcji. Za mną szedł ów człowiek, jęcząc za każdym krokiem. Podniosłem lampę.
— Nie poznajecie mnie? — wyjąkał, opuszczając się na fotel i zwracając ku światłu wy-
Strona:Rudyard Kipling - O człowieku, który chciał być królem.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.