innem, jak tylko najmorowszymi ludźmi, jakich Pan Bóg kiedykolwiek stworzył, ale tylko ludźmi i niczem więcej.
— Może to być! — westchnął Dziunek. — A przecież bardzo mi przykro, że tak rzeczy się mają.
Zwiesił głowę na swój olbrzymi kołnierz futrzany i dumał z minutę.
— Królu! — rzekł po chwili. — Czy jesteś bogiem, czy szatanem, ja cię dziś nie opuszczę. Mam ze sobą dwudziestu swoich ludzi a ci mnie też nie zdradzą. Jakby co — schronimy się w Baszkai, dopóki burza nie przeminie.
W nocy spadło trochę śniegu i wszystko było białe, wyjąwszy szare, ciężkie chmury, które wiatr pędził z północy. Dravot wyszedł z koroną na głowie. Bił się rękami po bokach i przytupywał, wesoły i w jak najlepszym humorze.
— Ostatni raz proszę cię Dan, daj temu spokój! — szepnąłem mu. — Dziunek Fish powiada, że z tego wyniknie awantura.
— Awantura wśród moich poddanych! — uśmiechnął się Dravot. — Daj spokój, Peachey, ty jesteś taki warjat, że gotóweś się wyrzec żony. Gdzie dziewczyna? — zapytał głośno. — Zwołaj wodzów i kapłanów, niech się wasz cesarz przekona, czy jego żona pójdzie za nim, czy nie.
Strona:Rudyard Kipling - O człowieku, który chciał być królem.djvu/62
Ta strona została skorygowana.