Było to dziecko ciche i zanim Holden mógł sobie dokładnie zdać sprawą z jego istnienia, wyrosło na małego złotoskórego bożka i niezaprzeczonego tyrana małego domku nad miastem. Dla Holdena i Ameery były to miesiące zupełnej szczęśliwości — szczęśliwego odcięcia od świata i słodkiej samotności, strawionej za drewnianemi wrotami, strzeżonemi przez Pir Chana. W dzień Holden pracował z uczuciem niewysłowionego politowania dla wszystkich, którzy nie byli tak szczęśliwi, jak on, i z wielką sympatją dla małych dzieci, skaczących i bawiących się z matkami w „rondzie“. Wieczorem wracał do Ameery — Ameery, pełnej entuzjazmu dla przedziwnych czynów Toty. Jak to on klaskał w ręce i ruszał palcami i z całą świadomością i celowo — co było jawnym, niewątpliwym cudem — jak później z własnej inicjatywy wydostał się ze swego niskiego łóżeczka na ziemię i trzymał się na nóżkach przez czas trzech tchnień.
— A były to tchnienia długie, bo we mnie aż serce zamarło z rozkoszy — mówiła Ameera.
Wreszcie Tota powołał do swej rady zwierzęta — woły kieratowe, małe, szare wiewiórki, ichneumona, który mieszkał w dziurze niedaleko studni, a szczególnie Miau Mittu, papugę, którą niemiłosiernie targał za ogon, a Miau
Strona:Rudyard Kipling - O człowieku, który chciał być królem.djvu/95
Ta strona została skorygowana.